niedziela, 2 października 2016

2016.09.03 GR11 Day3

Sobota, 3 wrzesień 2016

Dzień 3: Collado Esquisaroi - Collado Buztamorro (1168m)



Budzik nastawiłam na 5:30 ale ruszyłam dopiero o 6:45. Jest jeszcze szaro a murzynek śpi. Jego dzień zaczyna się około 11. Ruszam wolno pod górę szutrową drogą aż o wschodzie słońca docieram na przełączkę. Opłacalo się rano wstać żeby zobaczyć wschodzące słońce i przelewające się mgły. Po drodze napotykam konie i owce. Trafiam też na świnię, która stoi na przeciwko mnie i grzebie kopytkiem. Nie chcąc ryzykować starcia schodzę w pobliskie krzaki. Natrafiam też na źródełko wody, ale jest za drutem kolczastym, więc trochę muszę się natrudzić, żeby się do niej dostać. Około godz. 12 docieram do uroczego miasteczka Elizondo - udało się przed sjestą. W informacji nic nie wiedzą na temat możliwości kupienia gazu i karty do telefonu. Za to u rzeźnika (carniceria) dowiaduje się, że gaz można kupić w sklepie żelaznym (Ferreteria). Tam też dokupuje baterię do gpsa. Pan z żelaznego informuje mnie, że kartę mogę doładować w kiosku (Tabaco). W kiosku okazuje się, że moja karta straciła ważność. Jegomość, który robił zakupy w kiosku oferuje pomoc w zakresie karty telefonicznej i prowadzi mnie do sklepu ze sprzętem gospodarstwa domowego, gdzie za 9.90 kupuje 2GB internetu w sieci más movil. Ruszam jeszcze na zakupy do Eroski. Z racji tego, ze w zasadzie od dwóch dni prawie nic nie jadłam a i upał doskwiera robię zdecydowanie za duże zakupy: 2l napój (chciałam cole, ale mieli tylko light lub bez kofeiny), 1l wody, bagietka, ser owczy. Wstępuje jeszcze do lokalnego baru gdzie pochłaniam dwie kawy z cukrem. Normalnie cukru, coli i napojów słodzonych unikam jednak z racji tego, że jedzenie mi nie wchodzi w ten sposób postanawiam dobić kalorie. W miasteczku spędzam w sumie dwie godziny. Ruszam wolno pod górę w pełny upał (okolice 30%). Przede mną przewyższenie ok. 1000 m. Doszło mi około 2kg do plecaka co wyraźnie odczuwam. Zaczynają się ładne widoczki na połoninki pokryte stadami owiec. Ten dzień kończę tuż przed zachodem słońca na przełęczy Collado de Buztamorro (1168m). Dokładnie w tym samym miejscu gdzie z Bartkiem w zeszłym roku utkneliśmy nie mogąc znaleźć szlaku, który przechodzi przez płot. Z racji tego, że mam gaz i dużo wody grzeje mogę się pożądnie umyć, wymoczyć obolałe nogi i napić gorącej herbaty a zupkę zalać wrzątkiem. W nocy czasem się budzę z powodu wiatru i koni. Zastanawiam się kiedy one śpią.






2016.09.02 GR11 DAY2

Piątek, 2 wrzesień 2016

Dzień 2: Ermita San Marcial - Collado de Esquisaroi



Obudziłam się około 6:30 tuż przed świtem. Noc minęła mi bardzo spokojnie. Rano dość wolno się ogarniałam i ruszyłam dopiero o 7:50. Szlak prowadzi przez tereny mocno zalesione. Na szutrowej drodze dogonił mnie starszy Pan. Rozpoczęliśmy rozmowę. Okazało się, że pochodzi z Irunu, jest emerytem i też robił transpirenejkę, ale etapami. Odprowadził mnie do prawie do przełęczy Collado de Ursain (430m) dając po drodze dobre rady. Przy kolejnej dolinie Collado de San Antón (415m) mieszczącej się nad jeziorkiem znalazłam ku mojej wielkie radości bar. Był spory upał a ja nie miałam nic do picia i jedzenia. Okazało się że mam sporo szczęścia bo jest już poza sezonem a bar jest otwarty tylko ze względu na wyścig rowerowy odbywający się w tej okolicy. Wypiłam kawę a colę prawie wylizywałam ze szklaneczki bo na drugą nie miałam ochoty wydawać 1.75 EUR. Za to wzięłam zapas kawy do termosika. Właściciel baru był dobrym znajomym Pana z Irunu, który mi wcześniej towarzyszył. Tuż za barem trafiłam na furteczkę za którą groznie syczą gęsi. Niestety nie ma innej drogi, więc po pokonaniu furtki puszczam się biegiem. Udaje się uciec. Mogę spokojnie kontynuować moją wędrówkę w kierunku miasteczka Bera de Bidasoa. Docieram tam około 15:15 więc akurat w porze sjesty. Informacja turystyczna była otwarta, ale i tak nic w niej nie wiedzieli poza tym, że jest sklep sportowy w mieście. Niepocieszona bez gazu i możliwości zakupienia jedzenia oraz karty telefonicznej ruszyłam na kolejny etap szlaku w kierunku Elizondo. Na podejściu na przełączkę Santa Barbara (396m) złapał mnie lekki kryzysik objawiający się spadkiem tempa. Trochę energii przywróciła mi rozmowa z napotkaną turystką, która schodziła z góry. Na szczycie znajduje się bunkier i pomnik poświęcony żołnierzom no i ładny widok. Na przełęczy Puerto de Lizaieta (440m) mieszczącej się na granicy francusko-hiszpańskiej zaliczyłam kolejny bar. Tym razem moją uwagę przykuł dwulitrowy napój KAS o smaku cytryny. Obsługa była lekko wstawiona, bardzo rozrywkowa i zdecydowanie bardziej francuska niż hiszpańska. Dwie kobitki były bardzo zaintrygowane tym, że nie mam towarzystwa i gdzie będę spać. Na koniec jeszcze dały mi na pamiątkę kartkę z widoczkiem - miły gest:) Ponieważ do końca dnia niewiele już czasu zostało nieco przyspieszyłam. Po drodze jeszcze znalazłam kranik z wodą przy gospodarstwie. Pewnie nie była pitna, ale była. Jak tak sobie wędrowałam w poszukiwaniu miejsca na nocleg spotkałam młodego chłopaka z kołem od roweru a w zasadzie rowerem jednokołowym. Jeszcze za dnia dotarłam do miejsca piknikowego, gdzie były ławki i fajne miejsce na namiot. Szkoda mi było dnia, ale finalnie skusiłam się na nocleg. Jak już się rozbijałam dołączył do mnie wcześniej napotkany kolega. Okazało się, że wracał się po wodę. Był 30 letnim Anglikiem dużo podróżującym po świecie. Jego konstrukcja do spania była bardzo ciekawa: płachta oparta na jego rowerze, lekki śpiwor i folia ratunkowa. Rozmawialiśmy po hiszpańsku, bo mój umysł zamknął się na angielski. Na kolację spożyłam swoją zupkę KNORA około 100 kcal z zimną wodą więc szału nie było. Zdziwił się moją racją żywieniową i uparł się, żebym przyjęła od niego ciastko francuskie z czekoladą. Podarował mi też przewodnik Cycerona w wersji elektronicznej. W nocy bardzo się cieszyłam, że jest obok bo konie zrobiły sobie imprezę i krążyły wokół nas.




2016.09.01 GR11 DAY1

WSTEP

Pasmo górskie Pirenejów to granica fizyczna, znajdująca się na północnym skraju Półwyspu Iberyjskiego pomiędzy Hiszpanią, Andorą i Francją, przechodząca wybrzeży Kantabrii (Golfo de Vizcaya)  z zachodu do morza Śródziemnego (Cap de e Creus) na wschodzie.
Szlak GR 11 o długości około 835 kilometrów zaczyna się w zatoce Biskajskiej (latarnia przy Cabo de Higuer) i kończy przy Morza Śródziemnego (latarnia przy Cap de Creus). Według przewodników szlak jest zaplanowany na 44-46 dni. Oznakowany jest na biało czerwono. Kolejne etapy przechodzą przez małe wioski, miasta a także schroniska strzeżone, niestrzeżone i schrony.

Czwartek, 1 wrzesień 2016

Dzień 1: Cabo de Higuer - Ermita San Marcial



GR11_Day1_2016.09.01.jpeg


Podróż z Polski do początku szlaku GR11 w zatoce baskijskiej okazała się dość prosta. Startuje 31.08. (środa) z okęcia do Barcelony samolotem Vueling o godz. 18.10. Samolot ląduje o 21.15. Po odebraniu bagażu (o wadze 11 kg) robię spacer po hali przylotów w poszukiwaniu miejsca na nocleg po drodze zachaczając o bar z kawą. Znajduję w końcu zaciszne miejsce na krzesełkach i tam udaje się na spoczynek w towarzystwie dwójki młodych ludzi. Spiwór pozwala mi nie zmarznąć. Rano o 6:50 wsiadam do samolotu i o 8:00 ląduje na kameralnym lotnisku San Sebastian w miejscowości Fuentarribia. Potem już tylko pozostaje dotarcie do samej latarni, co udaje się za pomocą autobusu E28 a następnie E25. Jeszcze tylko krótki spacerek pod górę i o 9:15 docieram do Cabo de Higuer.


I tu, 1 września 2016 o godz.9:15 zaczyna się moja przygoda ze szlakiem GR11. Pierwsze kroki kieruje na camping Cabo de Higuer w poszukiwaniu gazu do kuchenki. Camping jest położony w urokliwym miejscu, na miejscu bar i supermarket. Gazu nie ma ale za to kuszę się na kawę. Po zerknięciu na mapę ruszam w trasę. Po podróży jestem trochę zakręcona i zaczynam iść szlakiem GR121 (też biało czerowny, oznaczeń GR11 nie ma) w przeciwnym kierunku. Szlak prowadzi wybrzeżem, więc podziwiam piękne widoki. Jak już się orientuje, że nastukałam trochę niewłaściwych kilometrów podejmuje decyzję że wrócę do autobusu E25 i dojadę do miejscowości IRUN, gdzie złapie szlak. W sumie to nawet dobrze wyszło, bo początkowo szlak GR11 prowadzi przez miasta Hondarribia i Irun a GR121 wybrzeżem. W ten sposób pierwsze 9 km szlaku pokonuje autobusem co powoduje wyrzuty sumienia no i brak możliwości zakupu gazu i lokalnej karty telefonicznej. W Irunie łapię szlak i docieram do kościoła Ermita de San Marcial (205m). Ponieważ zbliża się koniec dnia rozbijam namiot w miejscu piknikowym. Nagle zdaje sobie sprawę, że przez cały dzień nic nie jadłam oprócz jeżyn. Na kolację spożywam zupkę Knorra (ok. 100 kcal), robię szybka toaletę i zapadam w sen. Mój namiot jednosobowy MSR Hubba okazuje się luksusowy w porównaniu z namiotem z Lidla.



sobota, 22 sierpnia 2015


Sobota, 10 lipiec 2015 

Dzień 1: Elizondo - Buztamorro

15km, +950m



Nasza przygoda ze szlakiem GR11 zaczęła się w sobotę 2015.07.11 w miejscowości Elizondo o godz. 15.00. Początkowy plan obejmował przejście Alta Ruty. Ze względu na małą ilość czasu (23 dni razem z transportem) podstawowym założeniem planu było pokonywanie trasy tylko i wyłączenie z użyciem GPS-a z wgranym trackiem. Dodatkowo miałam wydrukowane opisy i profile szlaku ze strony: http://www.travesiapirenaica.com/gr11/gr11. Niestety mój współtowarzysz podróży zostawił GPS-a w Polsce i trzeba było natychmiast zmodyfikować plan. W Elizondo próba zakupienia map zakończyła się fiaskiem - informacja turystyczna była zamknięta. Pokręciliśmy się trochę po miasteczku szukając szlaku i dzielnie ruszyliśmy postanawiając się opierać na oznaczeniach. Początkowo szło nieźle, ale na ok 10 km okazało się, że ciśniemy GR11. "Alta Ruta" zdecydowanie nie była oznaczona. Po krótkiej dyskusji stwierdziliśmy, że zmieniamy plan na GR11. Przemierzaliśmy rozległe pastwiska, podobne trochę do Bieszczad. Było dość pochmurno a im wyżej tym bardziej otaczała nas mgła. Około 15 km na rozległym pastwisku zobaczyliśmy ostatni oznaczony słupek. Po około godzinie bezsensownego błądzenia w otaczającej nas mgle zdecydowaliśmy się na nocleg. Nie był to optymistyczny początek. Było nadal jasno a my tkwiliśmy na jakimś pastwisku zamiast podążać szlakiem. Dodatkowo zaczął padać deszcz.





Mapa Etapu 1

Zdjęcia Etapu 1

Opis szlaku




niedziela, 9 sierpnia 2015

Pireneje, GR11, dzień 20, 2015.07.30

Rano było paskudnie i deszczowo. Nie mieliśmy budzika, więc wstalismy około 6.00. Na zejściu do Queralbs na 1300 m pięknie się pogubiliśmy, szlak fatalnie oznaczony. Około 10.00 dotarliśmy do miasteczka, gdzie na godzinę zainstalowalismy się w kafejce. Bartek wcinał tortille a ja pochłaniałam kawę. W sklepie kupiliśmy miejscowy ser i rewelacyjne pieczywo. Było pochmurno. Z Queralbs jest kolejka do Nurii, więc jak się wspinaliśmy spotykaliśmy tylko turystów schodzących w dół. Przed nami rozciągały się ogromne skały, co mnie ogromnie zaskoczyło. Jak doszliśmy do sanktuarium na 2000 m konkretnie się rozpadało i zaczynała się burza. Podjeliśmy decyzję o wejściu na przełęcz Noucreus na 2790 m bo poniżej była cabana. Robilismy wspinke w deszczu trzęsąc się z zimna. Cabana była malutka i nieszczelna z mieszkańcami w postaci myszek. Po drodze wzięłam mętną brudną wodę, ale przynajmniej mogłam się napić herbaty. W nocy spałam tylko w bluzie bo reszta była mokra. Na szczęście znalazłam w schronie kawałki folii NRC. Były na tyle małe, że musiałam spać na baczność, ale było mi prawie ciepło. Nad ranem myszka wpadła mi do śpiwora, choć wieczorem specjalnie zostawiłam jej bułkę

Dziennik:

Etapa 35: http://www.travesiapirenaica.com/gr11/planoles-santuario de nuria.php 14 km
Etapa 36: http://www.travesiapirenaica.com/gr11/santuario de nuria-ref. de ulldeter.php 11,6 km

Pogoda: mgła i deszcz, wieczorem burza
Miasta: Queralbs: bar, supermarket

Pireneje, GR11, dzień 19, 2015.07.29

Zaspaliśmy i wstaliśmy dopiero o 6:40, wymarsz o 8:00. Poszliśmy polną drogą, ale zaczęła ginąć, więc wróciliśmy do asfaltu i w końcu dotarlismy do dużego miasta Puigcerda. Zrobiliśmy zaopatrzenie i w drogę. Na dwie przełęcze prowadził szuterek. Krajobrazy bieszczadzkie. Na zejściu do Planoles gubimy się. Miasto omijamy i wchodzimy na przełęcz Collet de les Barraques (1900 m) bardzo wymagającym podejściem. Nadeszła mgła i zrobiło się deszczowo ale wcześniej zdążyliśmy jeszcze zjeść kulturalnie przy stoliku. Zaczęliśmy myśleć dokąd jeszcze zdołamy dojść tak żeby był transport do Barcelony.

Dziennik:

Etapa 33: http://www.travesiapirenaica.com/gr11/malniu-puigcerda.php 10,5 km
Etapa 34: http://www.travesiapirenaica.com/gr11/puigcerda-planoles.php 27,5 km
Etapa 35: http://www.travesiapirenaica.com/gr11/planoles-santuario de nuria.php 3 km

Pogoda: w ciągu dnia ciepło i słonecznie wieczorem mgła i deszcz
Miasta: Planoles: z boku

Pireneje, GR11, dzień 18, 2015.07.28

Zaspaliśmy i wstaliśmy dopiero o 6:20, wymarsz o 7:30. Weszliśmy na Collado de Illa zielona i piękna a zarazem trudna na 2500 m. Następnie spadek na 2100 m i znów wejście na 2700 na Portella d'Engorgs. Potem urocze zejście do schroniska Folch i Girona i potem Malniu połozonym nad stawem. Potem wydawało się, że juz pójdzie gładko, ale zabładzilismy. W dole widniało wiele miasteczek. Wybraliśmy szutrową drogę z której zawrócili nas miejscowi. Finalnie utknęliśmy ok 4 km przed Puigcerdą w krzakach. Przynajmniej nie padało, za to z dwóch miejsc dochodziły dźwięki bębnów. Może był jakiś konkurs.

Dziennik:


Etapa 31: http://www.travesiapirenaica.com/gr11/encamp-ref. l'illa.php 6 km
Etapa 32: http://www.travesiapirenaica.com/gr11/ref. l'illa-.malniu 14,6 km
Etapa 33: http://www.travesiapirenaica.com/gr11/malniu-puigcerda.php 10,5 km

Pogoda: w ciągu dnia ciepło i słonecznie